niedziela, 6 października 2013

Rozdział 8

7.07.2013;
Anglia, Londyn   


     Przez całą noc nie zmrużyłam oczu. Już nie chodziło o to, że mam zamieszkać z One Direction. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że mój tata wpadł na taki genialny pomysł.
     Jeżeli mu na mnie nie zależy, to niech najlepiej zostanie na tych Hawajach na stałe. Nie chcę wracać do domu, do niego. Nie chcę. Gdyby mama tutaj była... W takiej sytuacji wysłałaby mnie na przykład do babci, a nie do jakiegoś... więzienia? Niestety mojej rodzicielki już nie ma.
     Od tego wszystkiego zaczęła boleć mnie głowa. Dopiero teraz zorientowałam się, że jest już ranek. Leniwie zwlokłam się z łóżka i podeszłam do szafy. Wybrałam jakiś strój i ruszyłam w stronę łazienki. Byłam ledwie przytomna. Zdjęłam z siebie piżamę i zastąpiłam ją świeżą bielizną i wyszykowanym zestawem, składającym się z białej bluzki, tego samego koloru converse, jasnych jeansów i brudno kremowej marynarki [LINK]. Do tego dobrałam jeszcze jakiś naszyjnik oraz bransoletkę i nałożyłam delikatny make up. Wychodząc podwinęłam jeszcze trochę rękawy. Zamykając drzwi od łazienki usłyszałam dźwięk mojego telefonu oznaczający przyjście jakiejś wiadomości. Prędko sprawdziłam kto mi wysłał SMS'a. Nieznany numer. Otworzyłam skrzynkę odbiorczą i przeczytałam jego treść:

" Cait, przybądź szybko do naszego domu. To ważne. Liam"

     Zdziwiłam się skąd Li miał mój numer, ale nie zawracając sobie tym głowy zbiegłam na dół udając się do kuchni. Wyjęłam z lodówki budyń, który zrobiłam sobie wczoraj przed snem, ale z braku apetytu go odłożyłam. Przynajmniej mam śniadanie na szybko...
    Pstryk!
     Zostałam oślepiona. Przez parę sekund bezustannie mrugałam, aż w końcu ujrzałam przed sobą Perrie z aparatem. Obrzuciłam ją morderczym spojrzeniem.  
     - Patrz!- zawołała wesoło ignorując mój wzrok i pokazała mi zdjęcie, które przed chwilą zrobiła.
     - Ech dobrze, że oczy zamknęłam dopiero później- westchnęłam. 
     - Jestem świetnym fotografem. Wygląda jakbyś się na mnie patrzyła, a ta poza była celowa...- mówiła.
     - Sorry, ale trochę się spieszę. Później porozmawiamy o twoich fotograficznych zdolnościach- urwałam.
     - Gdzie się wybierasz?- blondynka spojrzała na mnie podejrzliwie.
     - Do domu 1D. Coś ode mnie chcieli... To znaczy Liam... No napisał mi wiadomość, że mam się szybko zjawić. Jak nie wierzysz mogę ci pokazać- rzekłam. Dziewczyna zgodziła się bez czytania SMS'a. Podeszłam do drzwi wejściowych i pożegnawszy się z Perrie opuściłam dom. Wiedziałam, że willa chłopców znajduje się niedaleko. Wystarczyło wsiąść do autobusu, który najbliższy przystanek miał centralnie na przeciw mieszkania mojej kuzynki. Ponoć jeździł bardzo rzadko gdyż to bogata dzielnica i nie często jeżdżą nim jacyś ludzie. Większość ma swoje luksusowe auta. No cóż podobno na czwartym przystanku mam wysiąść i skręcić w lewo... Tam gdzieś ma być ich dom. Teraz problem tylko w tym, że najwcześniej mój autobus przyjedzie za godzinę...
     Choć niechętnie, wyciągnęłam z kieszeni telefon i włączyłam GPS. Zerknęłam na rozkład jazdy busa. Dobra czwarty przystanek to ulica... Mam! Teraz posłusznie kierować się tam gdzie każe. Truchtem ruszyłam we wskazanym kierunku.
     Teraz skręć w lewo.
     Posłusznie skręciłam.
     Teraz skręć w prawo.
     I znowu wykonałam komendę. Jakieś pół godziny później stałam przed willą One Direction, ręką ściskając brzuch z nadzieją, że to zapobiegnie kolce i łapczywie nabierając spore hausty powietrza. Nie miałam siły by zapukać. Każdy krok kończył się zgięciem w pół. Ból jaki przysparzała owa kolka był nie do zniesienia. Bolało nawet oddychanie, ale tlenu też mi brakowało. Jakby moje płuca się diametralnie powiększyły i ilość powietrza, które wdycham im nie wystarcza.
     Na szczęście drzwi się otworzyły. W progu stanął Zayn.
     - O Boże, Cait!- wykrzyknął zdezorientowany i trochę przestraszony.
     - Cz-cześć- powiedziałam ledwo słyszalnym ochrypłym głosem wymuszając uśmiech, ale chyba przypominał on bardziej grymas. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem strasznie spragniona moje wargi nie dość, że wysuszone to jeszcze nie miłosiernie piekły. Ból powoli mijał... kolka ustępowała... oddech się trochę wyrównał i w końcu mogłam paść z wyczerpania na zimny beton.
     Ocknąwszy się leżałam na kanapie w domu chłopców. Cała piątka kucała przy mnie.
     - Proszę napij się- rzekł Zayn podając mi szklankę wody. Opróżniłam ją całą. Moje wargi i gardło już tak nie piekły, ale wciąż potrzebowałam więcej. Poprosiłam Zayna, aby mi jeszcze wlał. Ostatecznie wypiłam z pięć szklanek. Dopiero wtedy byłam zdolna do przeprowadzenia jakiejkolwiek konwersacji.
     - Co ci się stało?- pierwsze pytanie padło z ust Liama.
     - No bo miałam do was szybko przyjechać, a autobus był za godzinę i stwierdziłam, że pobiegnę. Włączyłam GPS'a no i w połowie drogi złapała mnie kolka, ale biegłam dalej i tak przez jakieś półgodziny...- tłumaczyłam.
     - Ech Liaś chciał cię pogonić, ale gdybyśmy wiedzieli, że zemdlejesz nam na chodniku...- rzekł Harry, celowo nie kończąc. Stwierdził, ze dokończenie tego zdania i tak będzie bezsensu. Już każdy wiedział o co chodzi.
     - Okej. To co chcieliście?- spytałam skrywając swój gniew.
     - Perrie ma niedługo urodziny... Tak dokładnie to 10 lipca, ale ona wtedy wyjeżdża i postanowiliśmy urządzić jej imprezę dzień wcześniej- odparł Niall.- Chciałabyś nam pomóc?
     - Spoko- rzekłam. Wciąż próbowałam opanować gniew. Już mi przechodziło. W sumie to nie ich wina.- Co planujecie?- dodałam już spokojnie.
     - Wyprawimy jej urodziny w jakimś klubie. Właściwie juz jest zarezerwowane, ale to była taka dziwna nazwa...- westchnął Lou.
     - Tak, tak. Przejdźmy do rzeczy. Zamówiłabyś tort. Pieniądze ci damy- wtrącił się Harry.
     - Sama zapłacę- chłopak otwierał już usta, ale mu przerwałam.- Mam pieniądze. Nie chcę słyszeć sprzeciwów. To już postanowione.
     - W takim razie może pomogę ci wybierać?- spytał Hazz. Skinęłam tylko głową na znak zgody. O urodzinach mojej kuzynki rozmawialiśmy około 3 godzin. Nim się spostrzegłam dochodziła godzina 14. Miałam już opuścić dom chłopaków, ale Harry mnie zatrzymał. Niepewnie do mnie podszedł i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował. Widać było, że układa sobie w głowie po kolei każde słowo.
     - Chciałem się spytać- zaczął ostrożnie.- czy może nie miałabyś nic przeciwko żebym oprowadził cię po mieście. Z tego co słyszałem, jesteś w Londynie po raz pierwszy...
     - Umm... Nie wiem- zastanowiłam się.- W porządku. W takim razie chodźmy. Przy okazji możemy kupić tort- uśmiechnęłam się.
     Oboje wyszliśmy na zewnątrz. Pogoda się trochę zmieniła. Nad nami wisiały szare chmury deszczowe, ale się tym nie przejęliśmy. Jedyne co mnie wkurzało to wiatr. Szczypał mnie nie miłosiernie w policzki.
     - To gdzie idziemy najpierw panie przewodniku?- spytałam wesoło.
     - Nie nazywaj mnie tak... Czuje się staro- rzekł chłopak.
     - Staro? No co ty? Jak możesz się czuć staro? Czy przewodnicy muszą być staruchami? To właśnie ich tu obraziłam. Ile ty masz lat, co? 70?- mówiłam starając się zachować powagę.
     - Dokładnie 69- Harry też chciał wczuć się w rolę, ale mu nie wyszło. Oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem.- Okej. Najpierw pójdziemy na London Eye, a później... może pokaże ci Big Ben.
     - Morze jest głębokie i szerokie- wytchnęłam mu język.
     - Ha. Ha. Ha.- zaśmiał się sarkastycznie.- Ja tu mówię o poważnych rzeczach.
     - No ja przecież też. Gołym okiem widać, że morze jest szerokie, a im dalej pójdziesz tym jest głębiej.
     - Chyba walnęłaś głową w ten chodnik jak straciłaś przytomność- powiedział ze zrezygnowaniem.
     - Oj dobra, dobra. Mówisz, że idziemy na London Eye, ale nie będziemy kupować biletów?- spytałam z nadzieją.
     - Oczywiście, że KUPIĘ bilety. Przecież z góry są takie piękne widoki. Szkoda, żebyś tego nie zauważyła- powiedział naciskając na słowo "kupię". Ups. Ja nie chcę! Miałam już to wykrzyczeć na głos, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Wyjdę na idiotkę. Nie powiem mu przecież, że w głowie rodzi mi się miliony czarnych scenariuszy związanych z London Eye. Między innymi, że się zatnie, a my będziemy akurat na górze... w tej kapsule... Albo, że coś się zepsuje i spadnie do rzeki. To wszystko jest takie żałosne i bez sensu, ale jakoś nie potrafię odgonić od siebie tych myśli. Nie wiem jaką musiałam mieć minę, ale
Harry chyba się domyślił o co chodzi.
     - Boisz się?- spytał z troską w głosie. Pokiwałam tylko potakująco głową.- Spokojnie. Nic ci się nie stanie. Zobaczysz. Jestem przy tobie- uśmiechnął się do mnie ciepło.
     Bez słowa ruszyliśmy przed siebie.
     Gdy Harry kupił bilet pozostało nam tylko czekać na wolną kapsułę. W końcu znaleźliśmy się w środku... Sami w tej klatce. Ojej... Może to był błąd? Zacisnęłam powieki by nie widzieć tego jak wysoko się znajdujemy. W pewnym momencie Hazza złapał mnie w tali.
     - Otwórz oczy- pokręciłam głową.- Nie pożałujesz- szepnął.
     Nie pewnie zrobiłam to o co prosił. Na początku strasznie się wystraszyłam. Po chwili jednak zaparło mi dech w piersiach. Widok rzeczywiście był cudowny. Tego nie da się opisać słowami. To coś niezwykłego.
     - Wow- tylko na to było mnie stać.
     - Mówiłem.
     - Miałeś rację...- westchnęłam zachwycona.
     Ten widok towarzyszył mi jeszcze długi czas po tym jak oddaliliśmy się od "Londyńskiego Oka". Dopiero pod Big Benem o nim zapomniałam.
     - Tu już nie wchodzimy- powiedziałam stanowczo. Może zbyt stanowczo?
     - Dlaczego? Nie podobała ci się poprzednia atrakcja? Cz tego też się boisz?
     - Nie skąd. Nie masz wydawać na mnie pieniędzy.
     - Acha... W sumie tam i tak jest nudno- uśmiechnął się. Spojrzałam na zegar znajdujący się na górze wieży. Z tak bliska nie byłam w stanie zobaczyć godziny. Musiałam sprawdzić ją w telefonie. 15.30.
     Razem z Harrym chodziliśmy po Londynie oglądając różne ciekawe budynki i miejsca. Widzieliśmy Pałac Buckingham i Tower Bridge. Oczywiście to nie wszystko, ale reszty nazw nie zapamiętałam.
     Szliśmy sobie z Harrym pustą ulicą. Było już ciemno. Jedyne światło dawały latarnie. Co jakiś czas mijał nas jakiś samochód. Pochłonięci rozmową na nic nie zwracaliśmy uwagi. Co chwila wybuchaliśmy śmiechem. Chciałam żeby ta chwila trwała wiecznie. Beztrosko spacerowałam po ulicach Londynu nie myśląc o przeszłości i o przyszłości. Było mi dobrze. Nie wiem dlaczego, ale przy Harrym czułam się sobą...

2 komentarze:

  1. oOOOO jak słodko *.* ale i tak to było najlepsze :
    to ile ty masz lat 70 /
    dokładnie 69 haha

    OdpowiedzUsuń